Na dobry początek tego bloga wypada powiedzieć kilka słów o początkach mojej przygody z projektowaniem. Pragnienie wykonywania tego zawodu odkryłam w sobie w szóstej klasie szkoły podstawowej (sic!). Mój tata budował garaż. Ciocia wykonała projekt. Byłam zachwycona rzutami i przekrojami…garażu! Na fali zachwytu tym zawodem, chwilę później, odkryłam Franka Lloyda Wrighta. Jego dom nad wodospadem wzbudził mój kolejny zachwyt.

Później zostało już „tylko” konsekwentne dążenie do wyznaczonego celu: branżowa lektura, świetny kurs rysunku „Domin”, egzaminy, bezkompromisowo wybrane studia na Politechnice Warszawskiej, praktyki, uprawnienia… Kiedy moi znajomi studiowali, śpiąc 3h po imprezie, ja spałam 3h przed oddaniem kolejnego projektu na zaliczenie.

Dobrze wspominam te czasy. Architektura zawsze pociągała mnie bez reszty. Każdy jej aspekt i każda skala. To tak dobrze wiedzieć, co chcesz w życiu robić i robić to. I choć żartują ze mnie do dziś, że znów nie znam jakiegoś mema, bo jak Maciej Stuhr z „Poranku Kojota” pół życia „rysowałam komiks, nie jestem na bieżąco”, to kocham to, co robię i tych, którzy wspierali i wspierają mnie na tej drodze.

Kocham też te cudowne kobiety, które postanowiły dołączyć do mnie w trakcie zawodowej już praktyki. Ale o tym już w kolejnym wpisie.